Strona:PL Jaworski - Historje manjaków.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

jętnie zatarł ślady. Wreszcie nadesłał wieści: „nie powróci nigdy. Nie może pozostawać wśród niepotrzebnych. Wyruszył szukać nowej racji“.
Zakupiłem jego majętność, a dom kazałem rozszerzyć, przeinaczyć. Tak więc, siłą zdarzeń, przeznaczony zostałem, by przeżyć z wami przesilenie nieudałego pomysłu twej matki. Dziwiło mię, że, spokojna na pozór, została wraz ze mną w domostwie. Ocieraliśmy się o siebie, jak dawniej, obojętnie wymijając się w drzwiach pokojów. Przypuszczałem, że cierpi normalnie i unikałem dłuższego spotkania z obawy przed nudą zwierzeń. Raz jednak, trwogą nocy przejęta, weszła do mojej sypialni, cudna w swej nagości. Widziałem jasno. Lecz broniąc się, odegrałem scenę. Chwyciłem za szpadę, która nad łóżkiem zwisała, grożąc, że przebiję. Usiłowała, przemawiając, zmusić mię do rozpoznania. Niezmiennie jednak godziłem ostrzem w miejsce, gdzie złoty zwisał medaljon. Trwożnie syknęła: „tchórz!“ i uszła, nie usiłując więcej.
Odtąd była spokojna i smutnie milcząca. Używała jeno wielkich swych uroczystości, by okazać, że nie zapomniała rozpaczy. Starała się gwałtownie nam przedstawić, jak cierpi i przez co. Więc patrzyłem bez oceny, stwierdzając.
Ciężki czas ołowianych błękitów usuwał się wzdłuż martwych okiennic i dążyliśmy za nim posłusznym spojrzeniem, które nie śmiało się przebić, wyprzedzić, gdy usta milczały, nie pytając: co dalej? Niekiedy wprowadzałem urozmaicenie, które jednak zbyt szybko w krew się wpijało i stawało