Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 127.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   119   —

długo, aby mu nie zacząć robić wymówek, że tak późno przychodzi i na wyraźne zaproszenie jej dopiero.
— Czy nie podobałam ci się wczoraj? — mówiła, tak bowiem po imieniu nazywali się od pewnego czasu niby braterstwo. — Uciekłeś przed końcem koncertu i dziś się ledwie mogłam ciebie doczekać.
Jacek rozmarzony był jeszcze myślą o niej, tam, w słońcu, i nie odpowiadając, patrzył na nią przez chwilę z uśmiechem, jakby na sen objawiony. Znać było, że przykrość mu teraz sprawia wszelka rozmowa, tak chciałby patrzeć jeno na nią, i czuć, że jest.
Ale Aza nalegała, by odpowiadał. Wyciągnął ręce i końcami palców dotknął jej wyśnionych dłoni.
— Cudem byłaś, — szepnął, — ale byłbym prawie wolał nie widzieć cię tam wczoraj, nie słuchać tego śpiewu razem z innymi.
— Dlaczego?
— Piękna jesteś.
Chłonął ją rozmiłowanemi oczyma.
— To cóż? — odezwała się Aza przekornie. — Więc dlatego, że jestem piękna, właśnie trzeba na mnie patrzeć i kochać mnie, a nie uciekać...
Jacek wstrząsnął naraz głową.
— Nie mogę się nigdy oprzeć wrażeniu, patrząc na ciebie w teatrze, że poniewierasz swą piękność i rzucasz ją na pastwę tłumowi. Aż mi żal i boli mnie to, żeś piękna i boska jest wtedy.
Aza uśmiechnęła się.
— Ale jestem piękna i boska?
— Wiesz o tem aż nazbyt dobrze. Dziw mi nawet czasem, że nie wystarcza ci ta świadomość i doświadczasz jeszcze piękności swej, używając jej na pętanie ludzi, którzy nawet patrzeć na nią nie są godni.
— Sztuka jest dla wszystkich, którzy jej chcą — rzekła