Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 196.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   188   —

zdanie niedawno z ust Jacka słyszała. Zdławiony śmiech zadrgał jej w krtani.
— A jednak dzieje się wszystko, co ja tylko zechcę! I pan przyszedł do mnie z prośbą...
Przerwał jej ruchem ręki.
— Pani Azo, dajmy teraz pokój roztrząsaniem. Ja czasu mam nie wiele; czekają na mnie. A więc słowo ostatnie: czy się pani podejmuje wydostać tajemnicę Jacka — dla niczego innego, jak tylko po to, aby mieć prawo stanąć po jednej stronie z nami?
Mówiąc to, powstał był znowu, ku drzwiom już połową ciała zwrócony. Zawahała się na jedno mgnienie oka.
— Tak! bo wy wszyscy w końcu mnie służyć będziecie.
Grabiec uśmiechnął się.
— Być może. Na razie — dziękuję. Wybór środków naturalnie już od pani zależy.
We drzwiach odwrócił się jeszcze.
— Pospieszyć się pani musi — rzekł. — Jacek gotów nam ulecieć...
Spojrzała nań pytająco.
— Czyż pani nie wie, że buduje wóz?...
— Wóz?
— Tak. Aby się udać w nim na Księżyc, za owym Markiem, co posłów przysłał właśnie. Czasu niema do stracenia.
Wyszedł z lekkim ukłonem, pozostawiając Azę samą i zadumaną. Od czasu przybycia karłów z Księżyca raz tylko zapytała, jakie wieści od Marka przynoszą... Powiedziano jej — wierząc jeszcze wówczas kłamstwu przybyszów — że dobrze mu się powodzi i nie ma zamiaru powracać na Ziemię.. Chciała jeszcze spytać, czy dla niej listu jakiego lub słowa bodaj nie przekazał, ale wstyd ją zdjął dumny i zęby jeno zacisnęła.
Miała wrażenie w owej chwili, że nienawidzi Marka tak samo i gorzej nawet, jak tych ludzi wszystkich, co płaszczą się