Strona:PL Jerzy Żuławski-Stara Ziemia 275.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
—   267   —

towa odlecieć wraz z nim ze starej ziemi w międzygwiezdne przestrzenie i w pierwszej chwili drgnął dziwnie jasną radością.
Tak, tak! odlecieć z nią razem precz od tego życia, od stosunków, które duszą, od społeczeństwa, co przytłacza i od grożących walk, wyrwać ją przeszłości, która tu w dole — na ziemi — pozostanie, jak rzecz nieistniejąca, i nowy rozpocząć los...
Zaśmiał się gorzko.
— Tak, oddając ją w ręce Markowi!
Po raz pierwszy uczuł coś, jakby przypływ nienawiści do dawnego przyjaciela z dziecinnych lat. Równocześnie wydało mu się, że jest w nader śmiesznem położeniu. Przecież to oczywista — rozumował — że Aza przybyła do jego domu i teraz podsuwa mu myśl wspólnego na Księżyc odjazdu w tym wyłącznie celu, aby się z Markiem połączyć! Używa go poprostu za narzędzie swej woli. Nie mówi mu nawet wprost, co chce, lecz czeka, aby propozycja wyszła od niego, a wtedy jeszcze zapewne wzdragać się będzie i każe się prosić, jak o łaskę, by to uczyniła, czego sama widocznie pragnie nadewszystko.
Miał chwilę, kiedy chciał już kazać przerwać roboty około wozu.
— Zostanę tutaj — mówił do siebie głośno. — Coż mnie ostatecznie obchodzi los jakiegoś szaleńca, który kiedyś był moim przyjacielem! Wszystko jest podłe, wstrętne i złe! Najmędrsi nawet nie umieją zachować spokoju i chciwe ręce wyciągają po niepewną władzę, — nawet najwięksi nie umieją się zadowolić wielkością swego ducha... Dosyć już tego, doprawdy, dość! Powinienem wrócić do domu i położyć rękę na małej dźwigni mojej maszyny i unicestwić ten świat, nie wart już czego innego...
W tej chwili zaniepokoił się przypomnieniem, że po powrocie z owego ostatniego zebrania mędrców nie zaszedł wcale do swojej pracowni i nie obejrzał postawionego tam aparatu...
Machnął ręką.