Strona:PL Joseph Conrad-Banita 268.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystko dla dogodzenia fantazji Almayera, uważającego sprzęty te za niezbędne w biurze powierzonej pieczy swej faktorji.
Luigard żartował z tego, lecz z niemałym trudem zebrał i kazał ustawić rzeczone sprzęty. Podziwiano je w Sambirze i przed pięciu laty ciekawi zalegli byli wybrzeża przy ich wyładowywaniu i przenoszeniu do domu wzniesionego przez króla mórz. Podziwiano, gubiono się w domysłach. Stół z szufladami i szufladkami, paki, stojące, w których najwyższy mężczyzna schować się może! Patrzcie! patrzcie! Na co to „białemu“ służyć będzie? Zbliżmy się i poprośmy o wynagrodzenie. Sam Radży Laud wyszedł na galerję i oto patrzcie, aż czterech ludzi dźwiga stosy ksiąg. Najstarszy w zgromadzeniu, co podróżował po wielu morzach, tłómaczył zebranym, że księgi te są czarodziejskiemi, dają „białemu“ wiedzę i siłę, ale i w złem ich utrzymują; służą im, dopóki żyją, a po śmierci — chwała bądź Allachowi! wiodą prosto do piekieł, na pastwę szatanowi i samemu Gehannum.
Gdy mu umeblowano wedle woli jego i wskazówek biuro, w którem zająć miał jedyne prezydialne krzesło, Almayer nie posiadał się z radości. Sprzęty reprezentowały te interesy, gwoli których zaprzedał się przedsiębiorczemu kapitanowi, żeniąc się z dziewczyną, którą Luigard, w jednym ze swych napadów wspaniałomyślności, adoptował za córkę. Almayer wiedział, że w sumiennem utrzymaniu ksiąg rachunkowych leży cała jego przyszłość i gotów był wywiązać się z zadania. Przekonał się niebawem, że położenie jego w Sambirze komplikowało się, wymagając czegoś więcej. Nie mógł prze-