Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 088.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ślałem o sobie, mając na karku sto sześćdziesiąt osób, uśpionych na tym pokładzie, a mnóstwo innych na ogólnym, nie wiedzących o niczem? Gdyby nawet był czas, nie można byłoby ich uratować, gdyż łodzi ratunkowych brakowało dla wszystkich. Zdawało mi się, gdy tam stałem, że zaraz otworzy się pod nogami przepaść i woda zaleje ich wszystkich... Co miałem robić, co?
Mogłem go sobie wystawić na dnie okrętu z lampą oświetlającą zagrożone miejsca.
Patrzył na to żelaztwo, struchlał, widząc opadającą rdzę, przeciążony świadomością nieuniknionej śmierci. To już drugi raz, jak mi się zdaje, wysłany był na dno okrętu przez swego kapitana, który jak mi się zdaje, chciał go od pomostu oddalić.
Jim opowiadał mi, że pod wpływem pierwszego impulsu chciał krzyczeć, coby tych wszystkich ludzi ze snu wyrwało, pogrążając w otchłań rozpaczy, ale ogarnęło nim takie przygnębiające uczucie bezradności, że nie mógł wydać głosu.
To jak mi się zdaje, określa dobrze wyrażenie: zyk przyrósł do podniebienia”.
Nie wydawszy więc głosu, przez otwór wydobył się na górny pokład. Przypadkiem żagiel wiatrem poruszony musnął go po twarzy, co sprawiło na nim takie wrażenie, iż o mało nie spadł z drabiny. Wyznawał, że kolana mu dygotały, gdy tak stał i patrzył na ten tłum uśpiony tutaj.
Maszyna została wstrzymana, para wydobywała się ze świstem i hukiem, powietrze całe drgało jak basowa struna. Parowiec drżał cały.
Widział to tu, to tam podnoszącą się z maty głowę, nieokreślenie jasną, przybierającą siedzącą pozycyę i nasłuchującą sennie przez chwilę, by znów opaść w ten nieład zgromadzonych skrzyń, wentylatorów i najrozmaitszych przedmiotów. Rozumiał, że ci ludzie, nic nie wiedząc, nie zwrócą uwagi na ten dziwny hałas. Okręt z żelaza, ludzie o białych twarzach, wszystkie dźwięki i zjawiska, wszystko na