— Chodź! pomóż! Na miłość Boga, chodź pomóż!
Wrócił na palcach do łodzi i znów przybiegł, targając za rękaw, prosząc i przeklinając jednocześnie.
— Zdaje mi się, że gotów był całować moje ręce — rzekł Jim dzikim głosem — a potem zaraz, pieniąc się, szeptał mi w twarz: gdybym miał czas, z przyjemnością rozgniótłbym ci czaszkę! — odepchnąłem go. Nagle schwycił mnie za szyję. Psiakrew! Palnąłem go i nie patrząc, trafiłem.
— Nie chcesz ratować własnego życia, ty przeklęty tchórzu? — mówił, łkając. Tchórzu! On nazwał mnie przeklętym tchórzem! Ha! ha! ha! ha! On nazwał mnie .. Ha! ha! ha!...
Oparł się o poręcz fotelu i trząsł się od śmiechu. Nigdy w mojem życiu nie słyszałem coś równie bolesnego, jak ten śmiech. Padł on jak zaraza na tę wosołość, wywołaną osłami, piramidami, bazarami i czy ja wiem czem? Przez całą długość galeryi głosy umilkły, blade twarze jednym ruchem zwróciły się ku nam, a cisza stała się tak wielką, iż spadająca łyżeczka na dywan sprawiła donośny hałas.
— Nie możesz się tak śmiać wobec tych ludzi — mówiłem. — To przykre jest dla nich.
Z początku zdawało się, że nie słyszał, ale po chwili, patrząc nie na mnie, ale jakby na jakąś straszną marę — mruknął niedbale:
— O! pomyślą, żem pijany!
Potem sądząc z jego widoku, zdawałoby się. że już nigdy nie wyda głosu. Ale niema obawy! Nie mógł się powstrzymać od opowiadania, tak jak nie mógłby przerwać nici swego życia prostem chceniem tylko.
Strona:PL Joseph Conrad-Lord Jim t.1 101.jpeg
Ta strona została uwierzytelniona.