Strona:PL Joseph Conrad-Ze Wspomnień.djvu/143

Ta strona została uwierzytelniona.
VI

Kiedy się rozpatruje życie, które poza przygotowawczym okresem dzieciństwa i wczesnej młodości miało dwa odrębne okresy rozwoju, a nawet rozgrywało się na tle dwóch odrębnych żywiołów, takich jak ziemia i woda, nie można uniknąć pewnej naiwności. Czuję ją na tych stronach. Nie mówię tego aby się usprawiedliwiać. W miarę jak lata płyną i liczba stronic się zwiększa, utrwala się w człowieku przekonanie że pisać można tylko dla przyjaciół. Więc poco narzucać im konieczność zapewnień (jak przyjaciołom przystoi), że usprawiedliwiać się nie potrzebuję, poco budzić w nich powątpiewanie o mojej delikatności? Pewne względy należą się przyjaciołom, których pociągnęło tu jakieś słowo, tam znów określenie, jakiś udany fragment, trafnie odczuty i umieszczony we właściwem miejscu, trochę prostoty lub też subtelności; pociągnęło ich ku mnie z pośród wielkiego tłumu bliźnich, jak się wyławia rybę z morskiej głębiny. Połów ryb (mówię tu o połowie na pełnem morzu) jest bezwzględnie kwestją szczęścia. Co się zaś tyczy mych nieprzyjaciół, mało mnie oni obchodzą.
Jest naprzykład taki pan, który, mówiąc w przenośni, korzysta z każdej sposobności aby mię podeptać. Obraz ten mało jest wdzięczny, lecz odpowiada ściśle temu co się zdarzyło — i to nie raz ale wielokrotnie.