Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.

głową, przyczem włosy spadały mu w rozkudłanych strąkach na brudną, wyschniętą twarz. Udzielając audiencji, wdrapywał się na coś w rodzaju wąskiej estrady, która znajdowała się w hali przypominającej zniszczoną stodołę; przez szpary w zbutwiałej bambusowej podłodze można było dostrzec, dwanaście czy piętnaście stóp poniżej, kupy śmieci i wszelkich odpadków leżące pod domem. Wśród takich to okoliczności przyjął mię radża, gdy w towarzystwie Jima złożyłem mu ceremonjalną wizytę. Około czterdziestu osób było w sali przyjęć i ze trzy razy więcej wdole na wielkim dziedzińcu. Podczas audjencji panował ciągły ruch, ludzie wchodzili i wychodzili, popychając się i szepcząc za naszemi plecami. Kilku młodzieńców w jasnych jedwabiach gapiło się na nas zdaleka; większość obecnych, niewolnicy i pośledniejsi dworzanie, byli nawpół nadzy, ubrudzeni popiołem i błotem, i mieli popodarte sarongi. Nie widziałem nigdy, aby Jim był tak poważny i opanowany; wyglądał niezbadanie i imponująco. Pośród tych wszystkich ciemnolicych ludzi, jego biało odziana krzepka postać i połyskliwe fale jasnych włosów zdawały się pochłaniać cały blask słońca, który się sączył przez szczeliny i zamknięte okiennice tej mrocznej hali o ścianach z mat i dachu pokrytym strzechą. Jim wydał mi się stworzeniem nietylko innego rodzaju, ale wprost z innej gliny. Gdyby ci ludzie nie widzieli iż przyjechał czółnem, mogliby pomyśleć że zstąpił do nich z chmur. A tymczasem przybył w popękanem czółenku, siedząc na blaszanej skrzynce, którą mu pożyczyłem; nogi miał ściśnięte i siedział prawie bez ruchu aby czółna nie wywrócić, a na jego kolanach leżał rewolwer systemu używanego w marynarce (dostał go ode mnie przed wyjazdem). Czy to wskutek zrządzenia