Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/119

Ta strona została uwierzytelniona.

nych przez leśnych i morskich ludzi, którzy gotowi są rozmawiać przez większą część dnia i całą noc; którzy nigdy nie wyczerpują przedmiotu i rzekłbyś nie są zdolni doprowadzić jakiś wątek do końca; dla których rozmowa ta jest poezją, i malarstwem, i muzyką, wszelką sztuką i wszelką historją — jedynym ich talentem, jedyną wyższością, jedyną rozrywką. Rozmowa przy wojennych ogniskach o męstwie i przebiegłości, o dziwnych wypadkach i dalekich krajach, o dniu wczorajszym i o jutrze. Rozmowa o umarłych i o żyjących — o tych którzy walczyli, i o tych którzy kochali.
Lakamba wyszedł na taras przed swym domem — spocony, zaspany, markotny — i zasiadł w drewnianym fotelu, w cieniu wystającego okapu. Przez ciemny otwór drzwi dochodził do uszu Lakamby cichy szczebiot jego kobiet pracujących przy warsztatach, na których tkały dla swego władcy kraciaste sarongi. Z prawej i z lewej strony Lakamby, na elastycznej bambusowej podłodze spali na matach ci z jego popleczników, którym wysokie urodzenie, wieloletnie oddanie czy też wierna służba dały przywilej zamieszkiwania w domu wodza; spali lub dopiero co się ocknęli i siedli, przecierając oczy, mniej senni zaś, zdobywszy się na energję, nakreślili czerwoną gliną szachownicę na cienkiej macie, a teraz obmyślali w milczeniu swe posunięcia. Gracze leżeli na brzuchu z głową wspartą o dłoń; pogrążeni w grze, ruszali leniwie zadartemi stopami, a nad nimi tkwili gdzieniegdzie widzowie, spoglądający w dół z beznamiętnem lecz głębokiem zaciekawieniem. U brzegu tarasu skórzane sandały na wysokich korkach ustawione były starannie równym szeregiem; o prymitywną drewnianą poręcz wspierały się cienkie drzewca włóczni należących do dworzan, a szerokie ostrza z ciemnej stali robiły wraże-