Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

Almayer“ — tak, tak! musimy przemawiać grzecznie do tego przyjaciela szatana — „tuanie Almayer, mam na sprzedaż takie a takie towary. Czy je kupisz?“ A on do mnie mówi — ci biali nie mają najmniejszego wyobrażenia o grzeczności — mówi do mnie, jakbym był niewolnikiem: „Daud, szczęśliwy z ciebie człowiek“ — zauważ, o pierwszy wśród prawowiernych: przez te słowa mógł ściągnąć nieszczęście na moją głowę — „szczęśliwy z ciebie człowiek, że masz coś do sprzedania w tych ciężkich czasach. Przynieś mi prędko swoje towary, a ja je przyjmę jako zapłatę za to, co mi jesteś winien z zeszłego roku“. I roześmiał się, i uderzył mię po ramieniu otwartą dłonią. Oby piekło stało się jego udziałem!
— Będziemy z nim walczyć — rzekł ostro młody Bahassoen. — Będziemy walczyć, jeśli dostaniemy pomoc i wodza. Tuanie Abdullo, czy się do nas przyłączysz?
Abdulla zrazu nie odpowiedział. Wargi jego poruszały się w cichym szepcie, a paciorki różańca sunęły przez jego palce z suchym szczękiem. Wszyscy czekali w kornem milczeniu.
— Przyłączę się, jeśli mój statek będzie mógł wejść na tę rzekę — rzekł w końcu uroczyście.
— Będzie mógł, tuanie — wykrzyknął Babalaczi. — Jest tutaj biały człowiek, który...
— Chcę zobaczyć Omara el Badawi i tego białego, o którym pisałeś — przerwał Abdulla.
Babalaczi podniósł się szybko; wszyscy wstali z miejsc. Kobiety stojące na werandzie znikły prędko wewnątrz domu; z tłumu, który się trzymał dyskretnie w odległych częściach dziedzińca, dwaj ludzie wybiegli z naręczami suchego chróstu i rzucili go na ogień. Jeden z nich zbliżył się na znak Babalacziego; odebrawszy rozkaz, ruszył ku furtce i wszedł do ogrodzenia Omara.