Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/122

Ta strona została przepisana.

określenia na wysłowienie wstrętnego wrażenia, jakie na mnie wywarł.
— To potwór! — zawołałam wreszcie.
Kuzynka zasłoniła mi usta swą ręką.
— Nie gań go — przerwała. — Okropne krążą o nim wieści — objaśniała dalej. — Mówią, że był morskim rozbójnikiem, czemu naturalnie nie wierzę, boć nie egzystują już chyba podobni ludzie. W Egipcie zabił pono w napadzie gniewu swą kochankę. Inna znów kochanka, zdaje się we Włoszech, zraniona przez niego, sztyletem mu twarz przebiła. Ma być strasznie mściwy.
— I takiego człowieka przyjmują w towarzystwie! — zawołałam z oburzeniem.
— Są to zapewne tylko gadaniny bezpodstawne, zresztą, wzrok społeczeństwa nie zagłębia się bardzo, nie bada życia jednostek tak wysoko postawionych i bogatych, jaką jest książę Szymon.
— To haniebne postępowanie!
— Cicho napominała kuzynka. — Ty przedewszystkiem powinnaś się wystrzegać surowego sądu.
— Dlaczego?
— Jeśli jeszcze nie wiesz, dowiesz się wkrótce — powiedziała z uśmiechem i podniosła się, podając ramię nowemu tancerzowi. Pozostałam sama, rozmyślając nad temi dziwnemi sprawami. Przez całą noc męczyły mnie jego wzrok upiora i krwi łaknący uśmiech.
— Czy ci się podoba Petersburg, przepych tutejszy? — pytała mnie nazajutrz matka, uprzejmiej,