Strona:PL Juliusz Zeyer - Jego i jej świat.djvu/99

Ta strona została przepisana.

dobra, szlachetności! Te straszne kobiety o kamiennych sercach a pięknych twarzach, te pobielane groby, pełne zgnilizny, stawia mi Lambert jako wzory godne naśladowania! To jest jego miłość, która miała mnie wszystkiego nauczyć! O, tak, nauczyła wielu rzeczy, nieznanych dawniej — nauczyła mnie nienawiści i zemsty! Biedne serce, pęknij lepiej, bo i pocóż biłobyś dłużej!
Zasłoniła twarz rękoma i wcisnęła głowę w poduszkę, na sofie leżącą.
W kilka minut rozległ się za drzwiami chrapliwy głos, parodyujący doskonale aryę Rossini’ego Una voce poco fa. Gabryela powstała szybko, opanowując swe wzruszenie, ocierając łzy pośpiesznie.
Drzwi się otwarły.
— Ojczulku! — zawołała radośnie.
— Gabryelko! — mówił stary Borotin, przyciskając ją do serca.
— Ach, tatusiu, jaka to niespodzianka! Czemuś nie napisał?
— I po co? Postanowiłem się przekonać jak się powodzi mej córce, wsiadłem więc do omnibusu, i masz mnie. No, powiedz, czyś szczęśliwa?
— Bardzo, bardzo szczęśliwa — odpowiedziała prędko, a jeszcze prędzej dorzuciła: — A ty, ojczulku?
— Ja? no też! — odwrócił od niej oczy. — A gdzież Lambert?
— Lambert? Przed chwilą odszedł.
— Tak wcześnie?