Strona:PL Juliusz Zeyer - Na pograniczu obcych światów.djvu/183

Ta strona została przepisana.
175
Na pograniczu obcych światów

ko zostawało po staremu, w wyjątkowym, nienaturalnym, jak przedtem, stanie. Niekiedy, zaoszczędziwszy jakąś chwilkę, wchodziłem do pokoju żony, pełen nadziei, że złamię nareszcie korę lodową, która pośród tej rozkosznej wiosny szczęścia rodzinnego tak mroźnie i uparcie serca nasze więziła. Zawsze jednak coraz nowy spotykał mnie zawód: Flora nie miała już dla mnie ani chwili; wszystkie jej starania, wszystkie myśli, każde drgnienie serca, wszystko należało do dziecka, wyłącznie do dziecka, a ja stałem się cieniem próżnym. Zapomniała poprostu o mojem istnieniu. Straszną rzecz muszę teraz napisać, ale która szczerą była prawdą: jęło odzywać się we mnie coś z naturą sprzecznego, coś jakby zazdrość względem biednego niemowlęcia. Nie brałem go już na ręce; coraz rzadziej i raczej na pokaz jedynie całowałem teraz różane jego policzki; drobne, ruchliwe je go rączyny nie budziły już we mnie zachwytu, a wielkie oczęta z zagadkowym jakimś wyrazem nie miały już nademną tej czarnoksięskiej, co w początkach, władzy. Z cza-