Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/135

Ta strona została przepisana.

Kozak machał z niechęcią ręką i zasiadał do dymiącej misy.
W drugim miesiącu naszego pobytu w Międzyrzeczu, ojciec, jakby przypomniawszy sobie o mnie, umówił dla mnie nowego nauczyciela. Był to także Polak, ubogi chłopak, syn miejscowego mydlarza, który, ukończywszy kamienieckie gimnazyum, nie miał środków na wyjazd do uniwersytetu; nazywał się on Henryk Giński.
Zadaniem pana Henryka było przygotować mnie w przeciągu dwóch lat do trzeciej klasy. Nauki szły mi dobrze; węzeł serdeczny, taki, jaki był pomiędzy mną a Kotłowskim, nie zawiązał się jednak nigdy. Giński był dziwnym człowiekiem: sumienny i pracowity, ale zamknięty w sobie do dziwactwa prawie, a przytem jakiś niezwykle bojaźliwy i ostrożny i do tego stopnia panujący nad swemi wrażeniami, że przez dwa lata nie zdołałem się nauczyć poznawać jego myśli z wyrazu twarzy. Przychodził codziennie rano na trzy godziny lekcyi, mówił zawsze tylko po rosyjsku, a gdy kiedykolwiek zadałem mu pytanie, niewiążące się ściśle z przedmiotem nauki, wówczas wzruszał obojętnie ramionami i odpowiadał, że to do niego nie należy; w chwilach lepszego humoru radził mi, żebym zapytał o to ojca.
Zawiódłszy się na moim nauczycielu, zyskałem za to wkrótce obszerne koło przyjaciół, złożone z moich rówieśników. Miejscowy lekarz pan Wolski, którego po raz pierwszy spotkałem owego pamiętnego dla mnie dnia przy furcie kościelnej, zapoznał się i poprzyjaźnił wkrótce potem z moim ojcem i mnie zaprosił, żebym odwiedzał jego syna Stanisława, chłopaka w moim wieku.
Ze Stanisławem zawiązałem serdeczną przyjaźń, która przetrwała przez całą moją młodość i do dziś pozostawiła najmilsze wspomnienie. Gdy minęły lato i jesień, a nastała ostra, śnieżna zima, rozpoczęły się nasze najweselsze zabawy. Z mieszczańskich chłopaków zebraliśmy sobie świtę i przepędzaliśmy całe popołudnia na zawziętych walkach w śnieżki. Albo znowu wystarawszy się o małe sanki, łączyliśmy oba