Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/222

Ta strona została przepisana.

wystawionem wprost na promienie słoneczne, bez trudu poznałem pod pierwszym jeźdźcem mego konia, w drugim po kapeluszu i łokciowym pióropuszu, na milę poznałbym był Nowaka. Pewność, że chory nie umrze bez pomocy kapłańskiej, uspokoiła mnie, udałem się do jego pokoju, by mu dać znać o rychłem już przybyciu księdza z Przenajświętszym Sakramentem.
Wszedłszy, zdziwiłem się niepospolitym widokiem, który ujrzałem. Chory z dziwnie ożywioną i prawie wesołą twarzą siedział podniesiony na poduszkach, wzrok miał jasny i pogodny, tylko twarz całą, a szczególniej czoło pokryte gęstemi kroplami potu świadczyło o nienaturalnym stanie.
Gdy mnie ujrzał, powitał mnie skinieniem głowy. Zbliżyłem się do łóżka, nie wiedząc dobrze, co o tej zmianie sądzić.
— Nie umrę jeszcze — szepnął cichym, charczącym trochę głosem. — Nie! Muszę jeszcze żyć... Mam jeszcze długą drogę przed sobą. Muszę! muszę żyć dla spełnienia swych obowiązków.
Kaszel suchy, charakterystyczny kaszel suchotniczy przerwał mu mowę. Wiedziałem, że używał nadludzkiego prawie wysiłku, aby odkaszlnąć flegmę, duszącą go. Po chwili wyrzucił kawał plwocin, w których rozeznać było można czerwone krwiste żyłki. Wysiłek ten zmęczył go widocznie, bo głowę znowu opuścił niżej, ale odetchnął za to swobodniej; po chwili podniósł się i błagającym głosem szepnął:
— Dajcie mi wina!
Pobiegłem do mego pokoju, pospiesznie przetrząsnąłem moje podróżne zapasy i odkryłem pół butelki starego, doskonałego koniaku, niewypitego przez towarzyszy myśliwskiej wyprawy. Wróciwszy z butelką, zbliżyłem się do chorego i podałem mu kieliszek bursztynowego płynu. Wypił jednym haustem, nie pytając, co to jest.
Skutek był wyraźny i bardzo silny: oczy jeszcze jaśniej mu zaświeciły, odetchnął kilka razy pełną piersią, a nawet wydało mi się, że na pożółkłej, trupiej barwy prawie twarzy