Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/28

Ta strona została przepisana.

— Ha! wszystko ci powiedziałem. Co zazdrościsz mi ojczyzny? co? narodowej chwały? Nie! na Boga, nie, nie wszystko jeszcze wiesz o mnie, ale to ostatnie najtrudniej powiedzieć.
— Daj temu pokój — przerwałem mu stanowczo — jesteś chory, krew ci do głowy bije; chodźmy gdzieś, chodźmy na dwór przejść się trochę, później mi kiedyś dokończysz, teraz chodź.
I gwałtem prawie wyciągnąłem go z restauracyi.


∗             ∗

Wyszliśmy. Ciemno już było, cień wysokich domów zalegał ulice i tylko miejscami smugi jasnego, księżycowego światła przedzierały się tu i owdzie przez luki pomiędzy domami pozostawione.
Szliśmy obok siebie milcząc, w smutnych myślach pogrążeni; zastanawiałem się nad fatalizmem, który tego szlachetnego i dobrego człowieka na dno przepaści popycha i zepchnie go tam niechybnie; ratunku dlań nie widziałem.
On widocznie przeczuł moje myśli, bo ozwał się nagle:
— At! przeżyło się, przeszłość nie powróci, przyszłość, ja nie mam przyszłości; tak żyć, jak teraz, nie potrafię.
Nie odpowiedziałem mu; nie wiedziałem, co mu mam odpowiedzieć. Szliśmy znowu w milczeniu, przeciskając się pomiędzy dość tłumnie snującą się po chodnikach ludnością.
Wreszcie znaleźliśmy się na bulwarze. Dawny to ogród ostatniego komendanta Kamieńca z ręki Rzeczypospolitej, jenerała Wita; po nim już tylko Złotnicki się upamiętnił, Pomiędzy staremi murami fortyfikacyi niewielki ogródek, starych rozłożystych akacyj pełen.
Ludzi tu i dnia tego dość było. Z drewnianego budyneczku, w którym gnieździła się trupa aktorska, letni teatr! dobywały się fałszywe dźwięki żydowskiej kapeli, a licznie na bulwarze zgromadzona publiczność, albo kupiła się u wejścia