Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/46

Ta strona została przepisana.

Koń utknął mi w tej chwili i wstrząśnienie tem wywołane przerwało moje myśli, spojrzałem wkoło.
Słońce już zupełnie skryło się i zapanował stan pośredni pomiędzy dniem a nocą; wieczór południowy, krótki, lecz uroczy, jakichś dziwnych blasków, jakichś lubieżnych szeptów przyrody pełen, wieczór w porze winobrania, wieczór orzeźwiający chłodnym podmuchem wietrzyku ciało zwarzone całodziennym upałem. — Na ciemnem tle firmamentu jedna tylko dotąd gwiazda błysnęła, to Wenus ponad mglisty tuman kurzu podniosła się, niby z pian morskich się wynurzała — i płonęła mieniącem się wszystkiemi barwami tęczy światłem.

Ożywcze tchnienie wieczoru i Enemuka z zadumy rozbudziło, popatrzył na mnie i uśmiechając się, zapytał:
— Cóż tak sposępniałeś? — czy tak bardzo wstyd cię, że twoje psiska nie dopisały? Mniejsza o to, za to do zająca one pierwsze. — No rozwesel się, dość tej ponurej, milczącej jazdy, nie na rozbój przecież jedziemy.
— Hej! Wicek — zawołał na ordynansa — zaśpiewaj co bestyo, bo aż dreszcz bierze w tej ciemnicy.
Wickowi w to graj, poszeptał coś przez chwilę z Maksem — naradzili się, wkrótce ucho rozradowało się nutą starej rycerskiej pieśni. Zaczął śpiewać:

Hej tam na górze jadą rycerze!
jadą rycerze!
Stuku, puku w okieneczko,
Wyjdź! wyjdź! panieneczko,
Koniom wody daj!
Koniom wody daj!

Jeden po drugim po kolei wszyscyśmy zaczęli wtórować i pieśń coraz silniej brzmiała w ciemności i raźniej jakoś zrobiło się na duszy. Konie nawet z większą fantazyą stąpały,