Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/65

Ta strona została przepisana.

W rzeczy samej położenie było straszne, bez wyjścia prawie. Zajmowaliśmy nieduży, kilkusetmorgowy brzozowy lasek, stojący na skraju niezmierzonych sosnowych borów, zajętych już zupełnie przez ścigającego nas nieprzyjaciela; cofać się z powrotem w lasy, było już niemożliwem. Przed nami, w odległości trzech wiorst może, widniała w dole wioska, a do niej pas czarniawo piasczystej roli, coraz bardziej ku wsi zwężający się; z jednej strony tej roli roztaczały się bagna nieprzebyte, po drugiej stronie niedostępne dla koni gliniaste urwiska. Ze stanowiska przez nas zajmowanego tylko tym paskiem ziemi, przez tę wieś mogliśmy się z osaczenia wydobyć.
Krótki dzień październikowy miał się już ku końcowi. Przed samym zachodem słońce, cały dzień ukryte za szaremi, ołowianemi chmurami, błysnęło na chwilę jasno, jakby nas pożegnać chciało.
Oddział rozłożył się na nocleg. Naczelnik, skinąwszy na księdza i na mnie, obchodził warty, wokoło obozu rozstawione.
Od borów sosnowych dochodził do naszych uszów odgłos gwarów biwakowych; ognie w różnych, dość oddalonych od siebie miejscach płonęły.
Gdyśmy się zwrócili w stronę północną, ku wsi, pan Karol stanął, rozglądając się po okolicy, położenie i teren pilnie badając. Droga była jeszcze wolna, ale oddział znużony kroku dalej nie mógł zrobić.
Wkrótce jednak na krętej drożynie, która z gliniastych urwisk, aż do wsi dochodzących, na równinę prowadziła, ukazali się jeźdzcy, dwójkami stępo idący; spisy jasno w blasku zachodzącego słońca migotały — poznaliśmy odrazu, to kozacy drogę do wsi nam przecinali.
Staliśmy, patrząc w milczeniu; widać ich było, jak na dłoni; do wsi nie wchodzili, lecz koło wrót skręcili na lewo i na równinie między wsią a brzeziną na nocleg się rozłożyli; dwie sotnie ich było.
Stało się, zostaliśmy obsaczeni i zamknięci.