Strona:PL Kajetan Abgarowicz - Z carskiej imperyi.pdf/89

Ta strona została przepisana.

kładnie, którego dnia przyjadę, ruszył dziś rano na oględziny powierzonych mu rewirów.
Uspokoiłem biedaczkę, mówiąc, że obejdę się zupełnie bez pana Nowaka, i kazałem Mykole zdejmować pakunki z jucznych koni, sam zaś zająłem się zapłaceniem najętym hucułom za przewiezienie moich bagaży ze stefuleckiej połoniny tu do leśniczego.
— Nie wiem, czy nie będzie panu dobrodziejowi markotno — przemówiła po krótkiem milczeniu moja przyszła gospodyni — ale tak się już zrobiło, że ten drugi pokoik obok pańskiego, ten od podwórza, musieliśmy nająć pewnemu lokatorowi.
Na te słowa uczułem, że ciarki przeszły mi po skórze. — Przepadłaś samotności — pomyślałem gorżko i z nieukrywanym strachem zapytałem:
— A któż to jest ten lokator?
— Ah! biedny człowieczysko, mało mu się już życia patrzy — szepnęła cicho leśniczyna, spoglądając wkoło, z obawą, czy jej kto nie słucha. — Bo to widzi «pan dobrodziej (Nowakowa była rodem z jednego z miasteczek galicyjskich i o »dobrodzieju« nie mogła zapomnieć) mój brat, który jest aż kanonikiem przy naszym arcypasterzu we Lwowie, dał temu biedakowi list do mnie i prosił, żeby go tu na żętycy przetrzymać. Nie wiem ja, czy jemu już żętyca co pomoże, przezroczysty już, panie dobrodzieju, jak sito przezroczysty, a twarz, jak ziemia święta, czarna. Kłopot będzie z nim, kłopot, ale cóż, bratu kanonikowi odmówić nie mogę, on jeden naszemi dzieciskami się zajmuje — nie mogę, nie mogę! Jak Boga kocham, nie mogę! A pana dobrodzieja to już z góry przepraszam za takie chorowite sąsiedztwo.
— Ależ proszę pani, nie ma mnie pani za co przepraszać — odpowiedziałem na pocieszenie poczciwej leśniczynie, i uczułem w duszy dla niej szacunek za opiekę nad jakimś nieznanym biedakiem.
— Któż to jest taki? — pytałem dalej, stojąc ciągle na małym dziedzińczyku, otaczającym domek.