Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/124

Ta strona została przepisana.

miesiąc. A noc? W nocy ma się wino palmowe i sen, w nocy są gwiazdy, noc można już jakoś przeczekać.
Już układają strzechy. Czas najwyższy zastanowić się, na co właściwie zdała się taka cholerna budowla? Mrowi się koło niej niemal cała wieś, baby, prosięta, nagie dzieciaki, kury, wszystko. Przynajmniej coś się dzieje. Ale cukrowni chyba nie będzie, bo nie ma maszyn. Prędzej, wałkonie, ruszaj się jeden z drugim, czy nie widzicie, że tam na rogu znowu zdrętwiała jaszczurka, jakby sama nie wiedziała, czego chce? Można by z tego gmachu zrobić, dajmy na to, suszarnię. Suszarnia zawsze się na coś przyda.


∗             ∗

Od czasu do czasu przyjeżdżał do niego na mule sąsiad, młody plantator; Pierre mu było na imię. Syn chłopa normandzkiego, który chciał tu zarobić pieniędzy, żeby się móc ożenić po powrocie do domu. Był wychudzony i ociężały, a ciało tak miał przeżarte guzami i zimnicą, że śmierć patrzyła mu z oczu.
— Wy, Anglicy — mawiał, bo uważał Mr. Kettelringa za Anglika — umiecie rozkazywać, ale człowiek przyzwyczajony do oszczędności nigdy się tego nie nauczy. Nie, człowiek, który oszczędza, nie potrafi przemienić się w pana. Niech pan pomyśli — gdy ci Murzyni spostrzegli, że ja sam własnymi pazurami imam się roboty, nie można było dalej wytrzymać z nimi. Czy myśli pan, że mogę im rozkazać cośkolwiek? Wyśmiewają się ze mnie i wszystko robią mi na złość... A wałkonie z nich! Mój ty Boże... — Mówiąc o nich, otrząsał się nienawiścią i wstrętem. — Tego roku dali zmarnieć siedmiu akrom młodych krzewów kawy... Mogę sobie przecie wypleć wszystko sam, czy nie? — Był rozgoryczony i omal nie płakał. — A gdy wybieram się do Port au Prince i proponuję tym panom w białych trzewikach, których nazywają przedstawicielami handlu, kawę, imbir, gałki muszkatowe, odpowiadają, że niczego nie po-