Strona:PL Karel Čapek - Meteor.pdf/153

Ta strona została przepisana.

nia. — I chrzęści w kieszeni dwoma kawałkami asfaltu. — Powiedz mu...
No, seńor.
Kettelring trze czoło. — Mógłbyś oddać list... list ode mnie...
No, seńor.
Cisza, wieczór pachnie kwitnącą koralitą. — Buenas noches, seńor.


∗             ∗

I znowu nazad, na wyspy. Porto Rico, Barbuda, Guadalupa, Trinidad i Curaçao. Jankesi, Anglicy, Francuzi i Holendrzy, Kreole i mieszańcy. Wszędzie ma swoje stosunki handlowe, wszędzie spotyka ludzi, którym przykładał nóż do gardła, albo którzy pomagali mu robić cukrowy smash. Tacy wiedzą dobrze, z kim mają zaszczyt. Wyjmuje z kieszeni dwa kawałki asfaltu zawinięte w koronkowej chusteczce i pokazuje. Patrzcie, oto mi asfalt czarny i lśniący jak źrenica. Tysiące, setki tysięcy ton, całe jezioro. Na tym można zarobić miliony. Więc co, idziecie ze mną?
Drapią się po głowie i wzdychają. Ciężkie czasy, Mr. Kettelring. Co znowu, nawet asfalt już nie idzie. Na Trinidadzie podobno zwalniają robotników... Zdawało się, że po utracie wiary w cukier, stracili wiarę w cokolwiek innego na świecie. Nie, nie, kochany panie, nie da się nic zrobić. Ani centa, ani penny nie warto już wkładać w te przeklęte wyspy.
Co za wspaniały wynalazek kolonie! Odkryć kraje, które nie są dla człowieka ojczyzną, lecz jedynie terenem eksploatacyjnym! Jakże to musiało spotęgować zdolności gospodarcze człowieka!
Kettelring wałęsa się statkiem od portu do portu. W dzień śpi, a w nocy stoi na dziobie statku jak słup. Można by linę do niego przywiązać. Co za ogromna granatowo-czarna noc, szyta błyskawicami, wyiskrzona gwiazda-