Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Spokojnie, Klaro! Panuj nad sobą! Pamiętaj! — mówił pan Murdstone zwolna i z naciskiem. — Jak się masz, Dewi, mój chłopcze.
Podałem mu rękę. Po chwili dopiero zbliżyłem się do mamy i pocałowałem ją jakoś „spokojnie“. Mama pocałowała mię także, uderzyła parę razy lekko po ramieniu i zabrała się napowrót do roboty.
Nie mogłem patrzeć na nią, nie mogłem też patrzeć na niego, lecz wiedziałem, że on nie spuszcza z nas oczu. Stanąłem przy oknie i wyglądałem na ogród, gdzie biedne kwiaty pochyliły głowy pod tchnieniem zimnego wiatru.
Wyszedłem stąd, jak tylko mogłem się oddalić. Chciałem uciec do swego pokoiku, ale się przekonałem, że już tam nie mieszkam. Przeniesiono mię dalej. Z jakiemś ciężkiem, zmrożonem sercem rozglądałem się dokoła: wszystko było inaczej, jakby w innym domu. Wybiegłem na podwórze, lecz musiałem się cofnąć natychmiast: z pustej budy wyskoczył ogromny czarny pies i groźnie warczał na mnie.


III. OJCZYM.

Dlaczegóż mię przenieśli do innego pokoju? Tam przynajmniej byłem u siebie, wszystko było mi znane, wszystko przypominało każdą chwilę, każdą noc, tutaj spędzoną, znałem każdy sprzęt i kącik, i one mię znały nawzajem, były mi bliskie, moje. Ale tutaj? Wszedłem, słysząc za sobą złośliwe szczekanie brytana, i zatrzymałem się przy drzwiach, mierząc zimnem spojrzeniem ten obcy pokój, który nawzajem patrzył na mnie obojętnie.
Usiadłem na łóżku i zacząłem myśleć o bardzo różnych rzeczach: o skrzypieniu podłogi pod memi krokami, o kolorze obicia, o kształcie pokoju, o kresach na szkle w oknach, które tworzyły plamy na szarym krajobrazie. Nie wiem, kiedy zacząłem płakać. Czułem się coraz bardziej