Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 036.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nieszczęśliwym, samotnym, opuszczonym w tym obcym i zimnym pokoju.
Rzuciłem się na łóżko, nasunąłem kołdrę na głowę i płakałem tak długo, aż usnąłem.
Zbudziło mię wołanie mamy:
— Jest, jest tutaj!
Ktoś ściągnął mi z głowy kołdrę i spostrzegłem obok mamę i Peggotty.
— Co ci jest, Dewi? — zapytała mama.
Uczułem ból w sercu, że mię o to pyta, ale odpowiedziałem jej: — Nic, — i odwróciłem się w przeciwną stronę, żeby ukryć twarz zapłakaną i drżące ze wzruszenia usta.
— Dewi — mówiła mama — moje dziecko!
Te słowa: moje dziecko — wzruszyły mię bardzo głęboko, i żeby nie wybuchnąć nagle głośnym płaczem, ukryłem głowę w poduszki i wyciągnąłem ręce poza siebie, aby znowu nakryć się kołdrą.
Wtem usłyszałem pełen wyrzutu głos mamy, zwrócony do Peggotty.
— Dziękuję ci, Peggotty, za te przyjemności. Wiem dobrze, żeś ty mi to wszystko zrobiła. O, jacyż są źli ludzie, żeby podburzać dziecko przeciw matce!
— Ja?! — zawołała z rozpaczą Peggotty. — Niech pani Bóg przebaczy takie słowa! Ja...
— Przecież widzę — skarżyła się mama. — Ach, Dewi, niedobry chłopcze. Jakże jest smutne i ciężkie to życie! Zamiast szczęścia tylko zmartwienie i troski, kiedy chcielibyśmy wszystkim zrobić dobrze.
Jakaś ręka dotknęła mię w tej chwili, nie mamy, ani Peggotty. Przycisnęła mi ramię i zrozumiałem natychmiast, że to ręka pana Murdstone.
— Co to znaczy, kochana Klaro? — przemówił. — Zapomniałaś, widzę, co powtarzam ci od pierwszej chwili. Stanowczości, moja droga, stanowczości, inaczej nie poradzisz sobie z tym upartym chłopcem.