Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 084.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zwolna ogarniało mię dziwne uczucie wobec zbliżania się do tego domu, który nie był już dawnym domem: mamy, moim i Peggotty, i nigdy, już nigdy takim jak dawniej nie będzie. Chwilami zdawało mi się, że wolałbym wrócić i gdzieś daleko spędzić ten czas ze Steerforthem. Lecz oto już przede mną znane wiązy i topole, pełne gniazd ptasich, nasz dom, nasze okna.
Szedłem cicho ścieżką przez mały ogródek z trwogą, czy nie zobaczę w którem oknie pana Murdstone albo miss Murdstone. Lecz nikogo nie było. Otworzyłem ostrożnie drzwi do sieni i postąpiłem znowu parę kroków.
Cicho i pusto, nie, niezupełnie cicho: z bawialnego pokoju słychać cichy śpiew mamy. Śpiewa cicho i smutnie, ale ten głos jej znany budzi tysiące wspomnień, przenika mnie nawskroś, oblewa dziwnym żarem.
Otwieram drzwi i wchodzę. Mama siedzi przy kominku z małem dzieckiem na ręku, pochylona nad niem, wpatrzona w nie, i śpiewa.
— Mamo! — zawołałem przez ściśnięte gardło zdławionym ze wzruszenia głosem.
Podniosła głowę, spojrzała, krzyknęła i zerwała się z miejsca, biegnąc ku mnie. Uklękła na podłodze, objęła mię i całowała, nazywając najdroższym Dewi, tuliła oba skarby do swej piersi, i było mi tak dobrze i tak błogo, że czułbym się szczęśliwy, gdybym umarł w tej godzinie.
— Dewi, mój chłopcze! Moje biedne dziecko! To twój braciszek. Moje dzieci drogie! Mój Dewi!
Nagle drzwi się otworzyły, ciężkim krokiem wbiegła zdyszana Peggotty i runęła obok nas na podłogę. Jakież to było gniazdo szczęścia i miłości! Całowała mię i płakała, mówiła i ściskała, jakiś szał ją ogarnął i nas także, zapomnieliśmy o wszystkiem, prócz tego, że jesteśmy znów razem, sami, że nam dobrze.
Co za szczęśliwy zbieg okoliczności: nikt się nie spodziewał, że będę tak wcześnie, pan Murdstone z siostrą