Strona:PL Karol Dickens-Dawid Copperfield 179.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

tem goręcej ją kochał i pragnął wypełnić jak najlepiej rodzicielskie swe obowiązki.
Zajechaliśmy przed dom bardzo piękny z dużym ogrodem, otoczonym sztachetami, przez które widać było kwietne klomby, aleje, cieniste altanki i malownicze grupy najrozmaitszych drzew.
Weszliśmy do obszernej sieni, gdzie służący zabrał od nas płaszcze. W sąsiednim pokoju słychać było głosy i jakby wesołe szczekanie. Pan Spenlow sam otworzył drzwi przede mną i stanąłem w progu olśniony, prawie nie rozumiejąc, co się ze mną dzieje.
Anioł, tak, to był anioł. Byłbym przysiągł, że miała skrzydła. Ale widziałem głównie bławatkowe oczy i pierścienie złotych włosów koło twarzy, jasnej jak promień słońca, uśmiechniętej.
— Pan Trotwood-Copperfield, córka moja, Dora.
Dora! Zagrała mi w uszach muzyka najpiękniejszą melodję.
Bo czyż można wymarzyć słodsze imię?
Cały wieczór i dzień następny byłem jakgdyby we śnie. Widziałem tylko Dorę, słyszałem głos Dory, zakochałem się w niej gwałtownie, bez ratunku. Nietylko ona, i jej ojciec wydawał mi się bóstwem, jej piesek nadziemską istotą.
Nie wiem, co mówiłem w ciągu tej niedzieli, gdyż zaledwie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Teraz zrozumiałem, do czego tęskniłem, jakiem marzeniem serca była dla mnie Dora, i oddałem się cały tej miłości, upojony widokiem ślicznego dziewczęcia.
Ocknąłem się cokolwiek dopiero w Londynie i teraz stanęło mi w myśli pytanie, kiedy ją ujrzę znowu.
Na szczęście przypadały wkrótce imieniny Dory, miało być wiele gości i pan Spenlow zaprosił mię także.
Więc zobaczę ją znowu! W dzień imienin! Wcześniej niż inni goście, gdyż miałem pozwolenie zjawić się w willi od rana.