Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/122

Ta strona została przepisana.

mijał w przeświadczeniu, że tak ją nauczyli wyłudzać jałmużnę u przechodniów. Wziąwszy na pomoc całą przytomność ducha, całą moc charakteru, zahartowanego przedwczesnem doświadczeniem i niedolą, Florcia, opadając z sił, szła we wskazanym kierunku, jeden cel mając na myśli.
Nareszcie wieczorem po długiem kluczeniu udało się jej z szumnej ulicy, zawalonej wozami i pojazdami, dostać się do przystani, gdzie pełno było worków, pak, beczek, tłomoków... Tu koło wagi i drewnianego domku na kółkach ujrzała grubego jegomościa z piórem za uchem i rękami w kieszeniach. Stał, gwiżdżąc i spoglądając na blizkie maszty i łodzie, jak gdyby kończyła się dzienna jego praca.
— Wynoś się, wynoś się, moja droga! Nic tu po tobie — rzekł grubas, przypadkowo obróciwszy się ku niej.
— Proszę pana, czy to City?
— No tak, City. Wiesz to lepiej odemnie. Wynoś się, nic tu niema dla ciebie.
— Nic mi też nie potrzeba — lękliwie dodało dziewczę — chciałam tylko spytać pana, którędy droga do Dombi i Syna?
Grubas widocznie poruszył się na to pytanie. Spojrzał uważniej i rzekł:
— A na co ci Dombi i Syn?
— Muszę wiedzieć, gdzie ich biuro.