Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/185

Ta strona została przepisana.

— Jak się masz, wuju Sol! Jakże czujesz się teraz? — wołał Walter.
Staruszek siedział nieruchomo na drugim końcu stołu z okularami na oczach (nie na czole, jak zwykle) i w głębokiem zamyśleniu. Przy wejściu Waltera podniósł głowę i wskazał taksatora. Walter stropił się.
— Pan ma interes do mego wuja? — spytał.
— Proszę się uspokoić. Niema nic ważnego.
Walter spoglądał zakłopotany to na handlarza starzyzny, to na wuja.
— Widzi pan, mam u pańskiego wuja mały dłużek trzysta siedemdziesiąt funtów sterlingów. Termin minął — a oto dokumenty. Trzeba z pańskiem pozwoleniem zrobić zajęcie.
— Zajęcie! — zawołał Walter, wodząc oczami dokoła pokoju.
— Tak — mówił słodki Brogli — niech się pan nie lęka. Opiszemy teraz przedmioty, nic nadto. Sami to zrobimy, zgodnie i cicho. Przyszedłem bez policyi, jak pan widzi. Obejdziemy się bez niej. Wszak mnie panowie znacie.
— Ach, wuju! — zaczął Walter.
— Miły Walu! Pierwszy raz Bóg zesłał na mnie to nieszczęście, a jestem stary i całe życie uczciwie spędziłem.