Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/273

Ta strona została przepisana.

— Nie mógłby pan z Indyi przysłać dobrego imbiru za tanią cenę? Widzi pan, żona powiła mi dziecię i nie szkodziłoby uraczyć ją konfiturą z imbirem.


XIV. Paweł dziwaczeje i jedzie na ferye do domu.

Zbliżyły się letnie ferye, czas miły dla żaka, a przemądrzałe pisklęta doktora Blimber nie okazywały zgoła nieprzystojnej uciechy. Wyrazy radości bujnej nie godziły się z nastrojem klasycznego zakładu. Młodzi dżentlmeni po dwakroć do roku poważnie rozjeżdżali się do domów. Może nawet nie mieli dostatecznych przyczyn do radości z powrotu do pieleszy ojczystych.
Z pośród towarzyszy Pawełek stanowił wyjątek. Wakacye przedstawiały się wyobraźni jego jako szereg jasnych dni świątecznych, a choć koniec ich zaćmiewał się widokiem rozłąki z Florcią, która już nie wróci do Brajton, to jednak Paweł odsuwał myśl tę od siebie. I pocóż myśleć o końcu świąt, które się nawet nie zaczęły? Przed ich nastaniem lwy i tygrysy na ścianach dziecinnej sypialni oswoiły się i poweselały. Potworne wykrętasy na dywanach nabrały harmonii rysunkowej i czułym wyrazem okazywały współczucie obserwatorowi.