Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/298

Ta strona została przepisana.

Cała wzruszająca scena pożegnania wydała mu się sennem widzeniem, niepokojącem i zarazem nad wyraz miłem, a ilekroć później myślał o doktorze Blimber, zawsze go sobie wyobrażał stojącym na ganku i żegnającym „swego małego przyjaciela“.
Prócz doktora druga jeszcze postać rysowała się w wyobraźni Pawełka, postać Tutsa, który niespodzianie otworzył jedno okno karety, wsunął głowę i spytał: Dombi? Zanim mu kto odpowiedzieć zdołał, ukrył się i zaśmiał najżyczliwiej. A gdy kareta już ruszyła, Tuts skoczył z drugiej strony, znowu wsunął głowę przez okno i tym samym głosem spytał: Dombi tu? Poczem znikł, zanosząc się od śmiechu. Jak Florcia się śmiała! Paweł często myślał o tej scenie i sam śmiał się serdecznie.
Ale nazajutrz i dni następnych zaszły wydarzenia, które jak przez mgłę przypominały mu się. Przedewszystkiem nie mógł pojąć, dla czego żyli wciąż u pani Pipczyn zamiast jechać do domu? Czemu zawsze leżał w łóżku a Florcia siadywała obok. Czy przychodził do niego ojciec, czy też widział tylko na ścianie wysoki cień czyjś? Czy naprawdę mówił lekarz, czy mu się tylko przyśniło, że gdyby zabrali chłopczyka do domu przed balem dziecinnym, na którym doznał zbyt silnych wzruszeń, to zapewne nie uwiądłby tak rychło? Zdawało mu się także, że mawiał siostrze: