Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/62

Ta strona została przepisana.

Zuzanna — prostując się, jakby kto nową fiżbinę wstawił w jej gorset.
— Tego nie widać — zauważyła Polli.
— Ja tu nie służę chwilowo — odcięła Zuzanna — mnie nie uchodzi mówić, co ślina na język przyniesie. Sąsiedni dom może i ładny, zapewne nawet ładniejszy od tego; lecz nie mam najmniejszej chęci porzucać miejsca i iść tam. Tak jest, pani Ryczards!


IV. Pojawiają się nowe osoby.

Kantor Dombi i Syn leżał w City, w ruchliwej handlowej części Londynu, gdzie słychać było dzwony świątyń, o ile ich nie głuszył hałas ulicy. Obok atoli znajdowały się kąty wcale romantyczne: Gog i Magog, dwa znamienite posągi miejskie, odległe o dziesięć minut pieszej drogi, giełda królewska jeszcze bliżej, a wspaniałym jej sąsiadem bank angielski, w którego podziemiach spoczywały, jak zmarli w sarkofagach, stosy złota i srebra.
Na rogu wznosił się bogaty dom Towarzystwa Indyjskiego, która to nazwa przypominała drogie kamienie i tkaniny, tygrysy, słonie, drzewa palmowe, wachlarze, palankiny i ciemnych strojnych książąt, z powagą siedzących na dywanach. Widać tu było afisze okrętów, płynących z żaglami rozwiniętymi do różnych