Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/68

Ta strona została przepisana.

— Co tam miecz jego! Spójrz tylko Walu a komin.
— A któż to na gwoździu zawiesił moją srebrną czarkę? — pytał młodzieniec.
— Ja — odrzekł starzec. Teraz niepotrzebna. Dziś pić będziemy szklankami, Walterze, jak ludzie stateczni, jak obywatele. Wszakże od dzisiaj wstąpiliśmy na szeroką drogę życia.
— Doskonale, wuju! Za twoje zdrowie pić będę, ile zdołam i z każdego naczynia. Niech żyje wujaszek Sol i...
— Lordmajor! dokończył stary.
— Niech żyje lordmajor, szeryf, radcowie i cała rada miejska! zawołał chłopiec.
Wuj z wieliem ukontentowaniem kiwał głową.
— No, teraz opowiadaj o swym domu handlowym — zachęcał.
— E, wuju, o tem niema co wiele prawić. Kantor ciemny i posępny; w pokoju, gdzie siedzę, wysoki kominek, żelazna kasa, kilka map, kalendarz, pulpity, krzesła, kałamarz, księgi, kosze i moc pajęczyny, tak że jedna gęsta siatka pajęcza z siną muchą wisi wprost nad moją głową.
— I nic więcej?
— Nic prócz starej klatki — nie wiem, jak się tam dostała — i prócz kosza do węgli.