Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 1.djvu/78

Ta strona została przepisana.

Szanowny kapitan żywił głęboki szacunek dla żeglarskich przyborów, a filozofia jego nie widziała różnicy pomiędzy wynalazkiem a sprzedażą tych przedmiotów.
— Ach — mówił wzdychając — dobrze to rozumieć te sztuki, dobrze i nie rozumieć. Nie wiem, co lepiej. Przyjemnie tu siedzieć i zdawać sobie sprawę, że mogą cię zważyć, wymierzyć, namagnetyzować, naelektryzować, na.... licho wie, co jeszcze — a nie rozumieć, jak?
Przedziwna madera rozwiązała język kapitana i mowę tę pouczającą wygłosił z doskonałą swadą. Ale — zdawało się — szanowny wilk morski nie mógł wytłómaczyć, jakim sposobem nareszcie wyraził to, co tkwiło w głębi głowy od lat dziesięciu, ile razy w niedzielę spożywał obiad w tym sklepie. Zadumał się znowu i umilkł.
Słuchaj, Ned — zawołał Salomon Hils — czy nie należałoby wypróżnić tej buteleczki, zanim do grogu się weźmiemy?
— Zgoda — odrzekł kapitan. — A cóż kuzynek?
— Dziękuję, wuju, nie mogę więcej.
— Wypijesz. Wypijemy wszyscy na powodzenie handlowego domu Waltera. Kto wie? Ser Ryszard Wittington poślubił córkę swego pana.