Strona:PL Karol Dickens - Dombi i syn. T. 3.djvu/217

Ta strona została przepisana.

talić twą główkę do znękanego, lecz skruszonego serca.
Płakała. Jakże byłaby szczęśliwa, gdyby takie wzruszenia dawniej towarzyszyły jej życiu.
— Nic na świecie nie wyrwałoby z głębi mego łona tych wyznań i tej przysięgi, ani miłość, ani nienawiść, żadne nadzieje czy groźby. Powiedziałam sobie: umrę w męce, a nie powiem słówka, nie dam znaku o sobie i stałoby się tak niezawodnie, gdybym ciebie na swej drodze nie spotkała.
Czas jakiś obie milczały. Nareszcie Edyta, biorąc zapieczętowany list, rzekła:
— Mogłam umrzeć nagle lub skutkiem nieprzewidzianych okoliczności; tajemnicę w takim razie zabrałabym ze sobą do grobu. Nie chciałam tego, miła Florciu, nie chciałam z powodu ciebie. Weź ten list: dla ciebie go pisałam i dla ciebie w nim przedstawiłam wszystkie szczegóły mej tajemnicy.
— Czy mogę go pokazać tatusiowi?
— Możesz, komu chcesz: to twoja własność. Ale niech pan Dombi wie, że inną drogą nie wymusiłby na mnie nic, nic zgoła.
Znów zapanowało milczenie.
— Mateczko, on stracił cały swój majątek. Był na kraju mogiły. Cierpi i ciężko cierpi, nawet teraz. Czyż nic więcej, ani jednego słowa nie mam mu powiedzieć od ciebie?