Strona:PL Karol Dickens - Dzwony upiorne.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.
— 30 —

sicie tu siadać na naszych schodach! Nie możecie to pójść raz do naszych sąsiadów, albo gdzie! No, z drogi! Ustąpicie się, czy nie?
Ściśle biorąc, to ostatnie pytanie było zbyteczne, bo się już usunęli.
— Co jest? co się dzieje? spyta! pan, przed którym otworzono właśnie drzwi, gdy krokiem nawpół ociężałym, dziwnie łączącym w sobie szybki chód i powolny pośpiech, wyszedł z domu — owym krokiem, jakim mężczyzna, schodzący już z góry żywota, noszący skrzypiące obuwie, łańcuszek przy zegarku i czystą bieliznę, nietylko nie ubliżając własnej godności, lecz nadając sobie nawet pozór, że czekają go korzystne i zyskowne interesa, zwykł był wychodzić z domu. Co jest? co się dzieje?
— Zawsze was trzeba na kolanach prosić i błagać — z wielkim zapałem zwrócił się służący do Toba Becka — byście nasze schody zostawili w spokoju. Czemu tu wciąż przychodzicie? Nie możecie się trzymać zdala?
— No, dobrze już, dobrze! ozwał się pan. Hola, człowieku! i głową skinął na Toba Becka, — Zbliżcie się. Co tam macie? To wasz obiad?