Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

przyjacielsku:
— Postaram się być dobrym kolegą, choćby już z tego powodu, że pan jest mi najmilszym ze wszystkich pasażerów.
— Jakto? Przecież pan nie zna mnie wcale. Na co te pochlebstwa! Nie lubię tego!
— To nie pochlebstwo, ale szczera prawda. Żyd opowiadał mi o panu. Nie będzie pan na mnie narzekał.
— Jeśli pan sobie tego naprawdę życzy, to niech pan się trzyma zdaleka od Judyty! Każdego, ktoby się odważył do niej zbliżyć, zwalę pięścią na ziemię!
— Niema obawy — zaśmiałem się — na takiem bezdrożu nie spotkamy się nigdy. Dlaczego jednak nie powalił pan wówczas owego porucznika rezerwy?
— Ponieważ żal mi go było! Rozleciałby mi się pod ręką i przez tydzień zbierałby kosteczki, a przytem wiedziałem, że nie jego osoba, tylko uniform pociągał Judytę. Ale nie mówmy już o tem, niech sobie stary zrzędzi, ja wiem co robię i nie chcę nic słyszeć w tej sprawie!
— Co do mnie, to nie mam najmniejszej ochoty tem się zajmować; ale niech pan powie przynajmniej, jak Żyd się nazywa i jaki prowadził interes!
— Sprzedawał przeważnie wyroby tytoniowe a równocześnie prowadził ubocznie dość popłatną kasę zastawniczą. Grosz do grosza, uciułał sobie drobny majątek, więc pyszni się i sądzi, że posiada wielkie wpływy.
— Zapewniał mię, że w Meksyku zostanie wkrótce miljonerem. Czy pana również opętały podobne złudzenia?
— Ani mi się śni coś podobnego! Nie jestem tak