Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

miał je w rękach, ażeby je dokładnie mi opisał. — Westman — przedstawiał się za ubogiego, a żywił za swoje pieniądze całą rodzinę gospodarza! Gdyby był rzeczywiście tym, za kogo się podaje, to byłby się zgodził natychmiast i z radością na moją propozycję; on jednak wyprosił sobie czas do namysłu pod najśmieszniejszym pozorem, jaki tylko można ukuć. — Nie widział mnie nigdy, a obserwował nieustannie i zawzięcie; uderzyło go zapewne podobieństwo do mego brata. Oczywiście, nie dałem mu poznać, że to zauważyłem. — Dalszy dowód: przyszedł z gór Sierra Verde. Przeciętny człowiek, a do tego obcy w tym kraju, nie zapuszczałby się w tę pustynną i niebezpieczną okolicę, zwłaszcza, że po tamtej stronie wybuchło niedawno powstanie i skutkiem tego stosunki były bardzo niepewne. Tylko odważny i doświadczony człowiek, który może liczyć na siebie i na swoją broń, waży się przebyć te góry! Pomyśl tylko, że był zupełnie sam, bez żadnego towarzysza! —
Można sobie wyobrazić, że słuchałem tej rozmowy z największem napięciem. Mój instynkt nietylko nie oszukał mnie, lecz, jak to już było jasne, wyświadczył mi, a najprawdopodobniej także i innym, wielką przysługę. Wiedziałem już, że oblicze mormona zwróciło tak bardzo moją uwagę na siebie nietylko z powodu nieskoordynowanych rysów, lecz głównie z powodu podobieństwa do jego brata, mordercy owego oficera, który był mi bardzo bliskim przyjacielem. Przyjaźń kazała mi ścigać złoczyńcę, którego zapędziłem aż do fortu Edwarda i tam schwytałem. Teraz wiedziałem, co sądzić o wszystkiem. Moje przeczucie miało znowu słuszność! Mormon był bratem owego fałszywego gracza i wielokrotnego