Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

wpobliżu kilkunastu krzaków; nie było tam żadnego strumyka, ani nawet wody stojącej. I znów mię uderzyło, że rozłożyliśmy się obozem nie przy tych zaroślach, lecz w pewnem oddaleniu od nich. Żaden podróżny nie rezygnuje bez poważnego powodu z korzyści, a przynajmniej z przyjemności, jakie dają rośliny i krzaki w okolicy piaszczystej.
Rozbiliśmy zatem obóz. Zwierzęta pociągowe wyprzęgnięto, wozy ustawiono w jednym szeregu, konie wierzchowe rozsiodłano i oddano w opiekę kilku Indjanom. Przytem zauważyłem znowu, że Melton umieścił ich i konie oraz muły nie przy krzakach, lecz po przeciwnej stronie obozu. Zakrawało to na usilne zabiegi, ażeby nikt z nas nie znajdował się wpobliżu zarośli. Dlatego postanowiłem udać się tam potajemnie. Wszyscy byli bardzo znużeni, to też wkrótce zawinęli się w koce i ułożyli na spoczynek. Pozornie poszedłem za tym przykładem. Noc była ciemna. Księżyc, który był właśnie w pierwszej kwadrze, nie wszedł jeszcze. Gwiazd świeciło dzisiaj niewiele; przy ich słabym blasku nie można było wyraźnie widzieć nawet na dziesięć kroków. —
Obserwowałem pilnie Meltona, który leżał sam, w pewnem od nas oddaleniu. Zdawało się, że śpi, aliści, mniej więcej po trzech kwadransach, zauważyłem, że się poruszył. Rozwinął koc i wstał. Stał dłuższy czas nieruchomo, nadsłuchając; sądziłem już, że się oddali; on jednak podszedł ku mnie, położył na ziemi, i, przyczołgawszy się bez szelestu na rękach i nogach, przysunął ucho tak blisko do mojej głowy, że musiał słyszeć mój oddech. Oddychałem powoli, cicho i regularnie, jak