Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie możemy czekać! Twoja broń będzie ich trzymała zdaleka. Nie mogą się zbliżyć do nas, aby ich nie trafiły kule z twojej niedźwiedziówki, nie lękamy się więc ich strzelb.
— Ale siła złego na jednego! Jeśli się nawet zgodzę z tobą, to jakże się stąd wymkniemy?
— Tak samo, jak weszliśmy. Głaz waży dziesięć, a najwyżej dwanaście centnarów. Trzech takich chłopów, jak my, podoła mu z łatwością. Cztery centnary na każdego.
— Tak, gdybyśmy mieli dosyć miejsca na wytężenie sił.
— Ale spróbujmy przynajmniej!
Winnetou słuchał, nie wtrącając się do rozmowy, teraz jednak rzekł:
— Nie podołamy. Moi bracia niech nawet nie usiłują.
— Spróbować można! — upierał się Emery. — Nie wolno niczego zaniedbać.
Nie wątpiłem, że w trzech potrafilibyśmy poruszyć z miejsca kamień dwunasto centnarowy. Ale tu — byłem przekonany — nie poradzimy. Winnetou uczynił zadość wezwaniu Englishmana. Stanął wraz z nim u szczeliny, — plecami byli zwróceni do siebie, gdyż wąska przestrzeń nie dawała więcej miejsca, — ramionami oparli się o kamień. Pochyliłem się nad nimi i pomagałem. Złączyliśmy i natężyli siły w gwałtownych uderzenia, ale napróżno, gdyż wysiłek nasz wywierał nacisk nie tylko na kamień, lecz także na sąsiednie ściany szcze-