Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

dową z Hammametu do Tunisu mogliśmy przebyć w dwa dni, a więc przybyć tam o dzień wcześniej od kutra. Wprawdzie wypadło wątpić, czy Meltonowie będą aż tak zuchwali, aby w Tunisie lądować. Ale jedynie w tym porcie mogli natrafić na wielki parowiec, chyba, że spotkają jakiś przypadkowo w drodze.
Tego samego zdania był Emery. Zgodził się ze mną i zapytał:
— Wyruszamy stąd jutro rano?
— A jak sądzisz? Może masz inną propozycję?
— Tak. Mówiłeś sam, że szeik nie zaniecha pościgu z powodu rumaków. Może wkrótce nadjechać i zatrzymać nas tu dłużej, niż chcemy. Czy nie lepiej więc zniknąć, zanim przyjedzie.
— Masz rację. Pojedziemy niedaleko, drogą do Solimanu. Wszak nam wszystko jedno, gdzie przenocujemy, nawet lepiej jest spać pod gołem niebem, niż w menzilu[1] małego miasteczka.
Jeszcze wieczorem opuściliśmy Hammamet i spaliśmy pod miasteczkiem w ogrodzie oliwkowym. Nazajutrz dotarliśmy do Solimanu, a następnego dnia po południu przybyliśmy do Tunisu. Wierzchowce natychmiast zostawiliśmy w Bardo do dyspozycji Pana Zastępów.

Według obliczenia kapitana z Hammametu, mieliśmy tylko jeden dzień czekać na przybycie kutra. W istocie czekaliśmy trzy dni. Wreszcie statek zawinął do portu. Żaden pasażer nie schodził z pokładu. Do kapitana nie chciałem się zwracać — mógł mnie jedynie

  1. Zajazd.