Strona:PL Karol May - Klasztor Della Barbara.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

Cofnąwszy się o krok, z zakłopotaniem rozejrzał się za bronią i krzyknął:
— Oszalałeś, łotrze? Jakże możemy być twoimi jeńcami?
— Wątpicie w to? Obróćcie się dokoła.
Sępi Dziób wskazał na tylną ścianę grobowca. Podniosły się na jej tle postacie, ukryte dotychczas za trumnami, i zapaliły latarki. W grobowcu rozjaśniło się zupełnie, Landola i Cortejo poczuli, co ich czeka.
— Piekło i szatany! Mnie nie pochwycicie! — ryknął kapitan piratów.
— I mnie nie! — krzyknął wrzekomy Veridante.
Rzucili się na Sępiego Dzioba. Był na to przygotowany. Nie używając bagnetu, uderzył latarką w twarz pirata, którego uważał za niebezpieczniejszego z dwóch łotrzyków. Szkło latarki pękło. Oślepiony uderzeniem Landola odskoczył wtył. Cortejo otrzymał niemal równocześnie tak potężne uderzenie nogą, że się znowu zwalił na kamienną płytę. W tejże chwili rzucili się na nich pozostali, obezwładnili szamoczących się złoczyńców i skrępowali powrozami.
Widząc, że wszelki opór byłby daremny, Cortejo dał za wygrane. Landola jeszcze się opierał, pieniąc z wściekłości. W rezultacie skrępowano go mocniej, niż Corteja.
— A więc mamy ich! — rzekł alkalde. — Czy zaraz przystąpimy do przesłuchania, panie poruczniku?
— Mam wrażenie, że nie jest to odpowiednie miejsce, — oparł zapytany. — Musimy przedewszystkiem

23