Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.
—   160   —

jest na tyle głupi, żeby wpuszczać wilka do obory, to się przekona o czemś innem. Zaraz mu to pokażę.
— Tylko ostrożnie, Samie! — prosiłem. — Tych dwustu drabów ma nad nami przewagę.
— Liczbą, prawda, ale nie dowcipem, hi! hi! hi!
— Ale otoczyli nas.
Well! Ja widzę to także. A może myślicie, że ja nie mam oczu? Zdaje się, że nie sprowadziliśmy tu sobie dobrych pomocników. Okoliczność, że nas kazał okrążyć, uprawnia do przypuszczenia, że chce nas razem z Apaczami schować do kieszeni, lub nawet pożreć. Ale bądźcie pewni, że ten kąsek leżałby mu długo w żołądku. Chodźcie do wozu i posłuchajcie, jak Sam Hawkens rozmawia z takimi łotrzykami! Jestem dobrym znajomym Tanguy, a chociaż on mnie nie widział, to wie całkiem dobrze, że się tutaj znajduję. Zachowanie się jego nietylko mnie złości, lecz także budzi podejrzenie co do nas wszystkich. Popatrzcie na te marsowate miny, jakie oni do nas stroją. Zaraz im dowiodę, że Sam Hawkens jest tu na miejscu. Chodźcie więc!
Udaliśmy się ze strzelbami w ręku do wozu, w którym buszował Tangua. Mnie opanowało przytem nieprzyjemne uczucie. Stanąwszy koło wozu, rzekł Sam ostrzegawczo:
— Czy sławny wódz Keiowehów czuje ochotę przejść się za kilka chwil w odwieczne krainy?
Zapytany, zwrócony do nas plecyma, podniósł się, odwrócił się do nas i odrzekł szorstko:
— Czemu blade twarze przeszkadzają mi tem głupiem pytaniem? Tangua będzie kiedyś rządził w odwiecznych krainach, ale jeszcze dużo czasu upłynie, zanim się tam wybierze.
— Ten czas będzie może tylko minutą.
— Dlaczego?
— Zleź z wozu, to ci powiem, ale czemprędzej!
— Zostanę tutaj!
— Dobrze, to leć w powietrze!