Strona:PL Karol May - Winnetou 01.djvu/183

Ta strona została uwierzytelniona.
—   169   —

Zapytałem oczywiście Sama o wynik narady.
— Możecie być zadowoleni. — odrzekł. — Obu waszym ulubieńcom nic się nie stanie.
— A jeśli będą się bronili?
— Do tego wcale nie dojdzie. Zostaną pokonani i skrępowani, zanim się domyślą, że spotka ich coś podobnego.
— Tak! Jakżeż wy sobie właściwie wyobrażacie tę całą sprawę, mój stary Samie?
— Bardzo po prostu. Apacze nadejdą drogą całkiem pewną. Zgadniecie, którą, sir?
— Tak. Udadzą się najpierw tam, gdzie się z nami zetknęli, a potem dalej naszym śladem.
— Słusznie! Nie jesteście rzeczywiście tacy głupi, jak się wydaje, gdy się waszą twarz widzi. Mamy zatem najpierwszą z potrzebnych nam wiadomości, to jest wiemy, skąd się ich spodziewać. Druga rzecz to czas, w którym przybędą.
— Nie da się to obliczyć dokładnie, ale można przypuścić mniej więcej.
— Tak, kto ma olej w głowie, może już coś podobnego przypuścić, ale sam domysł nic jeszcze nie znaczy. Kto w takiem położeniu, jak nasze, działa wedle domysłów, ten naraża niewątpliwie swą skórę. Pewność musimy mieć, zupełną pewność.
— Moglibyśmy ją tylko za pomocą zwiadów uzyskać, ale tego wy nie chcecie, kochany Samie. Twierdzicie, że zdradziłyby nas ślady wywiadowców.
— Wywiadowców czerwonych; zapamiętajcie to sobie! Apacze wiedzą, że jesteśmy tutaj i skoro natkną się na ślad białego, nie wzbudzi to w nich podejrzenia. Gdyby jednak znaleźli ślady czerwonoskórych, to byłoby zupełnie coś innego, bo ostrzeżeni tem baczyliby starannie na wszystko. Jako nadzwyczajnie mądra głowa wyobrażacie sobie zapewne, coby Apacze przypuścili.
— Że w pobliżu są Keiowehowie?
— Tak, odgadliście rzeczywiście! Gdybym nie mu-