Strona:PL Karol May - Winnetou 04.djvu/274

Ta strona została uwierzytelniona.
—   494   —

już niczego. Ale jutro rano znajdę trop tego łotra i nie spuszczę go z oka, dopóki wszystkich nie pochwytam i nie zdmuchnę, jakem Sam Hawkens!
— Mój brat Sam tego nie zrobi — odezwał się Winnetou, który się zbliżył tymczasem. — Wódz Apaczów sam wyruszy za mordercą. Biali bracia muszą tu wszyscy pozostać, gdyż możliwe jest, że Santer będzie jeszcze szukał „warowni“, by ją ograbić. Potrzeba zatem do obrony mądrych i walecznych mężów.
Gdy się wszyscy uspokoili nieco po tym wypadku i spać się pokładli, poszedłem za Winnetou. Koń jego pasł się nad wodą, on sam zaś rozciągnął się w trawie. Ujrzawszy mnie, powstał, ujął mnie za rękę i rzekł:
— Winnetou wie, z czem kochany brat Szarlih do niego przychodzi. Chciałbyś wyruszyć ze mną w pogoń za Santerem?
— Tak.
— Tego zrobić nie możesz. Osłabienie Old Firehanda się wzmogło, syn jego to jeszcze dziecko. Sam Hawkens się starzeje, jak to sam dzisiaj widziałeś, a żołnierzy z fortu należy uważać za obcych. Old Firehand potrzebuje cię bardziej, niż ja. Ja sam, bez pomocy, popędzę za Santerem. Co jednak się stanie, gdy on tymczasem zbierze sobie zgraję i tutaj wtargnie? Okaż mi swoją miłość w ten sposób, że dopilnujesz Old Firehanda! Czy spełnisz tę prośbę brata Winnetou?
Z trudem przyszło mi zgodzić się na rozłąkę, ale Apacz nastawał na mnie dopóty, dopóki nie ustąpiłem. Old Firehand rzeczywiście bardziej mnie potrzebował, niż on. Mimo wszystko jednak postanowiłem odprowadzić przyjaciela część drogi. Kiedy jutrzenka jasno jeszcze świeciła, wyjechaliśmy razem w las, a w czasie świtu zatrzymaliśmy się w miejscu, skąd wróciliśmy byli wczoraj z nowego tropu Santera. Bystre oko Apacza rozpoznało go jeszcze.
— Tu się pożegnamy — rzekł, schylając się ku mnie z konia i obejmując mnie ręką. — Wielki Duch każe nam się rozstać, ale połączy nas znowu w swoim