Strona:PL Karol May - Winnetou 06.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.
—   313   —

westmanem. Najchętniej pozostaję sam z sobą, a gdy się do kogo przyłączam, to muszę do tego człowieka mieć zaufanie, a on musi być niezwykły. Zrozumiano?
— Ja hołduję pod tym względem takim samym zapatrywaniom, gdyż rzeczywiście w wyborze towarzyszy nigdy nie można być zbyt ostrożnym. Nieraz znajdzie człowiek miłego na pozór towarzysza, kładzie się spać, a nazajutrz jest już trupem, a towarzysz odjeżdża sobie zdrowo ze swoim łupem.
— Zounds! Czy uważacie mnie za takiego hultaja, sir?
— Nie, po was widać, że jesteście uczciwi. Co więcej, należycie do policyi, a wiadomo, że ta nie znosi pośród siebie hultajów.
Mój gruby westman zląkł się i pobladł.
— Sir! — zawołał. — Co wam na myśl przychodzi?
— Cicho, master Walker! Wasz wygląd nie jest wprawdzie bardzo policyjny, ale dlatego właśnie jesteście może dobrym detektywem. Wy uważaliście mnie za nowicyusza, a ja was przejrzałem. Bądźcie na przyszłość ostrożniejsi! Skoro w tych szerokościach geograficznych zaczną sobie opowiadać, że gruby Walker dlatego tylko włóczy się po preryi, żeby unieszkodliwić kilku zaginionych gentlemanów, to niebawem strzelicie po raz ostatni.
— Mylicie się, sir! — starał się mnie zapewnić.
— Cicho! Mnie się wasza sprawa podoba. Przyłączyłbym się natychmiast, aby spłatać jakiego figla tym railtroublerom; niebezpieczeństwo nie mogłoby mnie odstraszyć, gdyż ono i tak czyha na nas, jak daleko sięga prerya. Ale powstrzymuje mnie to, że ukrywaliście się z tem właśnie przedemną. Jeśli ja z kimś wybieram się w drogę, muszę wiedzieć, z kim mam do czynienia.
Fred Walker spojrzał w zamyśleniu na ziemię, poczem podniósł głowę i powiedział:
— Dobrze, sir, stanie się zadość waszemu życzeniu,