Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/161

Ta strona została uwierzytelniona.

życowe, ale nikt mnie nie lubi, nie lubi dla mojej brzydkiej postaci — dodała smutnie.
— Ja ciebie polubiłem bardzo, bardzo! — zawołał z przejęciem się Jaś.
Ach! jak wdzięcznemi oczyma spojrzała żaba na Jasia, i znów na kilka cali urosła, że już mogła z Jasiem pod rękę chodzić i rozmawiać wygodnie. Kto inny przestraszyłby się takiego potwora, ale Jasiowi coraz piękniejszą ta brzydka żaba się wydawała. Teraz mógłby bez fatygi z nią potańczyć, dziarskim oberkiem dolinę całą okrążyć, tylko nie takiej smutnej muzyki potrzeba.
Grają żaby, w trzcinach wiatr szepce, cicho kołyszą się fale. Nad lasy księżyc wzbił się, wysrebrza listki topoli, nadbrzeżne wierzby wyzłaca.
Jaś westchnął.
— Czego ty wzdychasz? — spytała żaba.
— Gdyby tu łódka była, popłynąłbym z tobą daleko... daleko...
— Czy myślisz, że żab królowa, wód mieszkanka, łodzi niema?
Tu zwróciła się do trzcin nadbrzeżnych i zawołała:

Rozchylcie się, trzciny,
Ty, wietrze, z gęstwiny
Wyprowadź złotą łódź!
Na łodzi tej deski
Rzuć dywan królewski,
Na ramię płaszcz mi rzuć!

Staw miniem — i rzeką
Popłyniem daleko
Z żab pieśnią, z szumem fal!...
Cud stanie się wielki:
Przeminie ból wszelki,
Przeminie smutek — żal!