Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

Za głowę się chwycił i zalamentował:
— Tom-ci pani macosze wygodził... Jej-jej-jej-jej!...
— Kara Boża! — odezwała się poważnie królowa żab.

Złą macochę dyabeł porwał,
Złe jej córy ogień strawił...
Dziękuj Bogu! dziękuj Bogu!
Że ci ojca pozostawił.

Niech przybija łódź do brzegu,
Rola moja już skończona;
Wracam w tonie wód srebrzystych,
Ty w ojcowskie śpiesz ramiona!

— Nie, nie! — zawołał Jaś z płaczem. — Nie puszczę ciebie, zanadto kocham ciebie!
Na to czarodziejskie słowo: »kocham!« prysła brzydka powłoka żaby, a ukazała się pani śliczna i białe do Jasia wyciągnęła ręce.
— Mamuś! — Jaś krzyknął i, oszalały ze szczęścia, rzucił się w ramiona matki.
Ojciec posłyszał ten krzyk opłakanego już przezeń syna. Biegnie, patrzy, nie wierzy oczom, uszom nie wierzy, za pierś się chwyta, za czoło i nieprzytomnie bełkoce:
— To ty, Magduś?... to ty, utopiona żonko moja?
A ona tak odpowiedziała:

Kiedy w opętania szale
Rzuciłam się w stawu fale,
Wychyliła się z wód ku mnie
Wód przemożna czarownica,
Osypała piaskiem lica,
W srebrnej położyła trumnie,
Ale śmierci mnie wydarła:
Byłam śpiąca, nie umarła!