Strona:PL Kazimierz Gliński - Bajki (1912).djvu/97

Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzę tatulu, co mnie braciskowie ślicną królewnę zostawili.
— Ot głuptas! — krzyknęli obaj bracia.
— Ale mądrze powiedział — rzekł stary.
Zaniepokoili się jednak bracia. Kto wie, czy Grzesiowi królewna jaka w oko nie wpadła?... A trzeba wiedzieć, że ani Wacek panny ze dworu, ani Wicek wojewodzianki nie widzieli, tumanili jeno starego ojca ożenkiem bogatym, by prędzej módz wyłudzić od niego pólko, winnicę i młyn. Wzięli tedy Grzesia na stronę i o królewnę pytali, ale on im rzekł, że to tak jakoś z ich rozmowy wypadło. Poznali się bracia na żarciku głupiego Grzesia i mocno urazili się o to.
— Patrz, jaki mądral! — mruknęli do siebie.
Nazajutrz poszli do młyna i, usiadłszy nad łotokami, zaczęli przemyśliwać, jakąby to nową psotę mu wyrządzić?... Tysiąc konceptów do głowy im przychodziło, ale i ten zły i ten niedobry, bo choć mądrzy byli, nic takiego nie mogli wymyślić, czegoby już na biednym Grzesiu nie wypróbowali.
— Pokażmy mu królewnę piękną — rzucił nagle Wacek.
— A skąd ją wziąć? — Wicek spytał.
Wtem przed młyn wóz skrzypiący zajechał, z którego, stękając a kaszląc, wysiadła na ziemię baba stara.
— Jest królewna! — zawołał Wacek. — Ubierzem ją w złotą, papierową koronę; czerwoną chustę, niby płaszcz królewski, na ramiona zarzucimy, podbijemy płótnianką, w czarne ogonki malowaną, co Grześ za gronostaje weźmie, zamiast zaś berła, wsadzimy babie w łapę kijek, na kartofel nadziany.
— To ci koncept! — wykrzyknął uradowany Wicek — i wołać na babę zaczęli, by przyszła do nich.
Gdy bliżej jej się przypatrzyli, nie mogli powstrzymać się od śmiechu. Łysa, stara, pokurczona, z garbem na plecach, z bielmem na oku, z nosem jak hak, bez zębów, wiedźma Łysogórska — i koniec!