Strona:PL Kraszewski - Żacy krakowscy.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

stukając i dobijając się napróżno do jej drzwi zamkniętych, dolatywały groźne, żartobliwe niewyrozumiałe dźwięki uwinięte w gwar głuchy i szum podobny biegącej wodzie. Odźwierny królewski szemrząc i przeklinając otworzył podwoje posłańcom, i studenci ujrzeli nagle przed sobą dwóch dygnitarzy. Grabia, niższy wzrostem i słabego zdrowia, styrawszy je na usługach, niemogąc się wywiązać z poselstwa, które mocnych piersi potrzebowało, zdał na Maciejowskiego czerstwego i zdrowego obowiązek przemówienia do tłumu, który szemrał coraz ciszej i cisnął się poufale ku niemu. Gdy już głos podnieść się zabierał, wystąpił jeden przystojniej odziany z tłumu ku niemu.
Był to niski lecz krzepki młodzieniec z czarnemi oczyma a wzrokiem silnym, śmiałym i piorunującym, którego widok osób tak dalece wyższych urodzeniem i stanom od niego, do których nigdy jeszcze nie przemawiał, kłaniając im się zdala nisko na ulicy — nic a nic nie zmięszał. Ten, nim Maciejowski usta otworzył, z dumą i zuchwałą postawą postąpił ku niemu i rzekł:
— Przyśliśmy do króla po sprawiedliwość, dla czego próżno przededrzwiąmi stojemy?
— Przecież — przerwał silnym głosem nakazującym tłumowi przychodniów, przecież — zawołał Maciejowski, nigdy jej król i pan nasz nikomu nie odmówił. Lecz Waszmość panowie młodzi nie wiecie, że do króla tak ludzie nie chodzą jakeście Waszmość przyszli z hałasem i wrzawą. Est modus in rebus. Wszak rozumiecie żaki łacinę?
Weszliście tu na zamek jako do rościeżem stojącej gospody, ba i tam by gospodarz gości tak wrzaskliwych