Strona:PL Kraszewski - Dziennik Serafiny.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

kilku ludzi... bez wyrazu, bez życia... wejrzenie szklanne... szedł podpierając się na laseczce... dyszał mocno, czy że się zmęczył, czy że był zmięszany... Ta niekształtna, wychudła, postać, niby młoda a bez młodości, ubrana była z przesadzoną, niesmaczną, świetną niemal elegancją... nie mówiąc już o sukniach... co na nim łańcuszków, bryloków, pierścionków... spinek, świecidełek, guzików, a jakie to wszystko kosztowne i źle dobrane...
Biednego chłopca... zaprezentowano; siadł stryj koło niego... miałam młodzieńca naprzeciw siebie... oczy szklanne wlepił we mnie i zaczął się uśmiechać. Struchlałam...
Radzca tajny na chwilę go nie zapomniał, mówił za niego, podpowiadał mu i podprowadzał, tak się lękał znać, aby mu się co nie wyrwało niedorzecznego.. Długi czas nie mógł przemówić... za każdem wyręczeniem Stryja ustami ruszał, uśmiechał się, wkładał palec w ucho i przecierał je, a potem kamizelkę obciągał i guziki poprawiał. Zajęty był sobą niezmiernie, wejrzenie zaś szukało mnie... Płonęłam za niego.
Mama chcąc mu rozmowę ułatwić, zagadnęła go o coś; w tej chwili odwrócił się przestraszony do Stryja, ten coś szepnął, a pan Oskar wybełkotał toż samo, dwa razy się zająknąwszy, pospiesznie, tak że nikt z nas zrozumieć nie mógł, co powiedział...